Kino roku 2016 – co warto nadrobić?
W 2016 polskie kino znowu miało się świetnie: do kin trafiły filmy, które ogląda się niekoniecznie może z przyjemnością, ale na pewno w towarzystwie intensywnych emocji. Warto nadrobić zwłaszcza:
- „Moje córki krowy” (reż. Kinga Dębska) – kameralny dramat, w którym łzy mieszają się z komizmem codziennych absurdów, wzruszający bez epatowania w tani sposób tragedią, bardzo czuły i ludzi, bez wartościowania postaw i zbędnego upiększania.
- „Baby bump” (reż. Kuba Czekaj)
- „Bracia” (reż. Wojciech Staroń) – nakręcony z czułością i bez zadęcia dokument, o którym pisałam tutaj.
- „Wołyń” (reż. Wojciech Smarzowski)
- „Ostatnia rodzina” (reż. Jan P. Matuszyński)
- „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham” (reż. Paweł Łoziński) – poruszający w treści i zaskakujący w formie film, na temat którego wypowiedziałam się szerzej tutaj.
- „Ederly” (reż. Piotr Dumała) – klimat jak z Mrożka, a w roli matki występuje boska Helena Norowicz. Na temat filmu pisałam tutaj.
- „Córki dancingu”, czyli opowieść o warszawskich syrenach, która – uwaga – niedługo trafi do amerykańskich kin! Film, w Polsce przyjęty dość chłodno, w ubiegłym roku został zaprezentowany publiczności podczas festiwalu Sundance (udział w konkursie na najlepszy film zagraniczny) pod tytułem „The Lure”, gdzie zdobył nagrodę specjalną jury za wizję artystyczną w dramacie w konkursie kina światowego. Amerykański dystrybutor, Janus Films, odpowiedzialny w USA m.in. z sukces filmów Sorrentino, Wajdy i Kieślowskiego, już zachwycił plakatem promującym polską produkcję. Pozostaje życzyć sukcesu!
A na świecie? Sprawdźcie, które filmy warto obejrzeć, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Niektóre z poniższych propozycji miały już swoje polskie premiery, inne wciąż na nie czekają. Sprawdźcie koniecznie daty i zobaczcie, co jest warte oczekiwania w nadchodzacych tygodniach:
- „Big Short” (The Big Short, reż. Adam McKay) – czyli economy for dummies. Skomplikowane zagadnienia zostały wyłożone jasno i przejrzyście, tak, aby każdy mógł zrozumieć istotę problemu. Dobre, sprawne kino wystylizowane na reportaż, które nie nuży ani przez moment.
- „Creed: narodziny legendy” (Creed, reż. Ryan Coogler) – godne ukoronowanie jednej z moich najukochańszych, mającej już status kulturowej, serii. Świetne aktorstwo (do dziś nie mogę przeboleć tego, że Sly nie dostał wówczas Oscara za tę rolę), świetny, dynamiczny montaż i wspaniała muzyka.
- „Barany. Islandzka opowieść” (Hrútar, reż. Brímur Hákonarson) – kameralny obraz surowej islandzkiej zimy, a na tym tle – odwieczny konflikt dwóch braci. I, oczywiście, barany. O filmie pisałam tutaj.
- „Eisenstein w Meksyku” (Eisenstein in Guanajuato, reż. Peter Greenaway) – już po kilku sekundach widz przypomina sobie, że Greenaway ma za sobą sporo malarskich doświadczeń. Inspirowane prawdziwą historią! Na temat filmu wypowiedziałam się tutaj.
- „Zwierzogród” (Zootopia, reż. Byron Howard, Rich Moore) – jako że nie widziałam jeszcze „Vaiany”, to trwam na stanowisku, że to jest najlepsza animacja Disneya w tym roku. Przepiękny plenery, bohaterowie, których nie da się nie pokochać i fabuła, jakiej dawno w bajce dla dzieci już nie było. Dla dorosłych bonusy: świetne poczucie humoru i życiowe smaczki (szukajcie w filmie leniwców!).
- „Paterson” (reż. Jim Jarmusch) – dla wielu, w tym dla mnie, najwybitniejszy film roku. Już mówi się, że także najlepszy w dorobku Jarmuscha. Obowiązkowa rzecz dla miłośników poezji. O filmie pisałam więcej tutaj.
- „Mustang” (reż. Deniz Gamze Ergüven) – historia pięciu sióstr zmuszanych do małżeństwa i podporządkowania się surowym zasadom obyczajowym. Z jednej strony bolesny obraz społeczności kultywującej opresyjne wartości względem wychowywania dziewcząt, z drugiej – afirmacyjne kino wyrażające nieskrępowanego ducha młodości, zalane słońcem i ciepłem.
- „Kung Fu Panda 3” (reż. Jennifer Yuh, Alessandro Carloni) – najlepsza jak dla mnie bajka tego roku. Kontynuacje popularnych tytułów nieczęsto się udają, ale DreamWorks wie, jak rozwijać historie. Trzecia część przygód niezdarnej pandy jest rewelacyjna, w moim odczuciu najlepsza z całej serii.
- „Służąca” (Ah-ga-ssi, reż. Chan-wook Park) – film, po którym (z powodu nadmiaru emocji) musiałam wyjść na zewnątrz na papierosa. Park jak zawsze tworzy kino obliczone na uwiedzenie widza i wciągnięcie go w skomplikowaną grę. Ja dałam się wciągnąć. Więcej na temat filmu pisałam tutaj.
-
„Egzamin” (Bacalaureat, reż. Cristian Mungiu) – konsekwentny i wyważony, nie dramatyzuje niepotrzebnie i oszczędnie wydziela emocje. Akceptacja i bezsilność, sprzeciw i bierność. O zasadach. Moje przemyślenia na temat filmu znajdziecie tutaj.
- „Alojzy” (Alois, Tobias Nölle) – moje wielkie zaskoczenie tegorocznej edycji OFF Camera w Krakowie. Formalnie bez zarzutu, zachwyca zdjęciami. Voyeryzm, introwertyzym, samotność i wychodzenie z bańki. Oszczędny i wyważony, trafia w emocje.
- „American Honey” (reż. Andrea Arnold) – mam okrutną słabość do takiego kina. Genialna muzyka, świetnie wyreżyserowane, ma momenty zapadające w pamięć, chociaż chwilami przesadza. Ale to nic. Do pokochania, także za piękne zdjęcia (jedno z nich znajduje się w nagłówku tego posta). O filmie pisałam tutaj.
- „Manchester by the Sea” (reż. Kenneth Lonergan) – ocean emocji, brak fałszywych nut. Idealnie wyważony dramat: proza codziennego życia, tragedia, humor, decyzje i konsekwencje. Więcej informacji znajdziecie tutaj.
- „Moonlight” (reż. Barry Jenkins) – subtelne kino, w którym cały potężny ładunek emocjonalny zawiera się w spojrzeniach, mowie ciała i pomiędzy słowami. Piękne! Moje wrażenia z seansu spisałam tutaj.
- „Człowiek-scyzoryk” (Swiss Army Man, reż. Dan Kwan, Daniel Scheinert) – kino bardzo nietypowe, bardzo absurdalne, bardzo wymowne i znamienne. Jednocześnie serce tego filmu to jak dla mnie kwintesencja festiwalu Sundance. Wymaga dystansu. Moja szczegółowa opinia na temat filmu tutaj.
- „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” (The Witch, reż. Robert Eggers) – mnogość możliwości interpretacji, bogactwo metafor i symboli dla rozkochanych w teoretycznym ujęciu religii, psychologia i mrok. Na deser dźwięk i cudowne zdjęcia. Och! Na taki horror czekałam od lat!
- „Toni Erdmann” (reż. Maren Ade) – humor oparty w dużej mierze na zakłopotaniu i niezręczności, nie do końca mój styl, ale to bardzo dobre, szczere kino o realnych sprawach. Warto obejrzeć tym bardziej, że Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego jest tu raczej pewny. Szczegóły znajdziecie tutaj.
- „River of Fundament” (reż. Matthew Barney) – Piękny jak kadry Greenawaya, sprawia,że „Salo” Pasoliniego to przejażdżka kucykiem po łące. Można pokochać albo zarzucić artystowską pretensję i bełkot. Mnie boli, ale kocham. O filmie pisałam tutaj.
- „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” (Perfetti sconosciuti, reż. Paolo Genovese) – psychologicznie brutalne, ale lekkie w odbiorze, przezabawne, ale i gorzkie kino, które sprawia niesamowicie wiele przyjemności. Szczerze o szczerości: jak wiele ukrywamy przed sobą nawzajem w związkach? Wrażenia z filmu podsumowałam tutaj.
- „Wieczna poezja” (Poesía sin fin, reż. Alejandro Jodorowsky) – Jodorowsky w fomie, ale jest przystępniej i prościej niż w poprzedniej części tej trylogii. Wizualnie wciąż na bogato, ale metafora ustępuje rzeczywistości. Podkolorowanej, ale jednak rzeczywistości. Moją opinię znajdziecie tutaj.
- „Aquarius” (reż. Kleber Mendonça Filho) – przemyślana konstrukcja zastępuje wyjaśnienia, zwalnia z nich bohaterów. Bo powody i motywacje nie zawsze muszą być wydumane i ideologiczne. W roli głównej boska Sonia Braga. Chcecie wiedzieć więcej? Zajrzyjcie tutaj.
- „Każdy by chciał!!” (Everybody Wants Some!!, reż. Richard Linklater) – festiwal dobrej, beztroskiej zabawy w słońcu, emocji i energii. Ogląda się z taką przyjemnością, że łatwo wybaczyć nieliczne braki. Kocham takie kino! Po szczegóły zapraszam tutaj.
- „Sieranevada” (reż. Cristi Puiu) – polityka i religia, komuniści i monarchiści, żywi i martwi – rodzinna psychodrama w mistrzowskim, klaustrofobicznym portrecie. Komiczne! Na temat filmu pisałam wcześniej tutaj.
- „Klient” (Forushande, reż. Asghar Farhadi) – świetny, konsekwentnie zrealizowany scenariusz, historia wciąga. Motywacje bohaterów trzeba przefiltrować przez krąg kulturowy. Moje wrażenia z filmu znajdziecie tutaj.
- „Creative Control” (reż. Benjamin Dickinson) – „boimy się spirali. Wolimy pętle, bo wiemy, gdzie się kończą”. Dokładnie tak wygląda praca w tzw. branżuni, śmiech przez łzy. Puenta trochę trąci banałem, ale całość jest przewyborna. Więcej o filmie możecie przeczytać tutaj.
Sama też mam do nadrobienia sporo ważnych tytułów. Chociaż obskoczyłam 3 spore festiwale filmowe i spędziłam wiele godzin w towarzystwie mojej karty Cinema City Unlimited, a w domu tkwiłam przyklejona do Netflixa, HBO GO i Vod.pl, to wciąż mam ogromne braki, do których aż wstyd się przyznawać. Postanawiam, że szybko to zmienię!